Banyoles – jezioro, kanały i starówka.
Jadąc do Besalú, zachęceni opisem w przewodniku odbiliśmy na chwilę do Banyoles.
Szczególnie zachęcająco brzmiał opis starówki, malowniczej, klimatycznej,”poprzecinanej kanałami”. Ok, jak w Amsterdamie, więc jedziemy!
To, co zobaczyliśmy, rzeczywiście było ładne, ale ze względu na brak jakiegokolwiek życia, brakowało temu miejscu „klimatu”. Była pora siesty, sklepy zamknięte, ludzi brak, 35 st C w cieniu, więc w sumie nie ma co się dziwić.
Spacerując, szukamy restauracji/baru i kanałów. Póki co, nie widać
Czy my naprawdę jesteśmy w centrum miasta?
W pewnym momencie pies po raz kolejny zwraca naszą uwagę na płynące „rynsztoki”, jak je pierwotnie nazwaliśmy. Aaaa! To są te słynne KANAŁY! Porównanie do Amsterdamskich wydaje się być nie na miejscu.
Mamy dość miasteczka, jedziemy nad jezioro.
Od razu lepiej! Jezioro otoczone jest zacienioną ścieżką spacerową i lekko wieje wietrzyk. O wiele przyjemniej niż w „centrum”.
Cały obszar jeziora jest objęty ochroną, do kąpieli wyznaczone są tylko trzy miejsca. My do nich nie docieramy, bo nie jesteśmy do tego przygotowani.
Oglądamy za to pesqueres, XIX-wieczne domki na wodzie, których wiele na tym jeziorze.
Pesqueres służyły do łowienia ryb, przechowywania łodzi, a niektóre także jako łazienki.
Ok, pora na jedzenie Przypadkowo trafiamy na restaurację azjatycką (nad samym jeziorem, przy kortach tenisowych). Piszę o tym, bo warto zatrzymać się tam na jedzenie. Wybór ogromny, jedzenie pyszne, a rachunek bardzo pozytywnie nas zaskoczył.
Po obiedzie siesta?
Oj nie, nie dla nas! Chcemy jeszcze „zaliczyć” jedną z polecanych tras spacerowych. W folderach wygląda ładnie, niestety w rzeczywistości rozczarowuje.
Jedną z atrakcji na trasie jest SPA z (oj nie pamiętam, chyba) XIX wieku, obecnie ruina
Ufff, wreszcie koniec. Wracamy na chwilę nad jezioro, a potem w dalszą drogę…