Besalú – średniowieczna perełka.
Czytając w przewodnikach historię Besalú, trafiłam na nazwiska hrabiego Ramona Berenguera (hr. Barcelony) i hrabiego Bernata (hr. Besalú). Te nazwiska kojarzyłam z jakiejś powieści, nie wiedziałam, ze to postaci historyczne! Po przewertowaniu kilku kartek znalazłam! To bohaterowie „Władcy Barcelony”. Muszę koniecznie przypomnieć sobie jej treść.
A wracając do Besalú, jest miasteczkiem średniowiecznym, o wąsko zabudowanych uliczkach i z najważniejszym elementem: krzywym mostem na rzece Fluvia.
Ale od początku: Dojeżdżając do miasteczka od strony Barcelony/Girony podjeżdżamy praktycznie pod sam most, gdzie jest spory parking, a z niego, rzut beretem do mostu.
Pierwsze co widzimy to Brama Mostowa, gdzie w średniowieczu pobierano myto. Dziś (o dziwo) wejście jest darmowe.
Po przejściu mostu wchodzimy do dzielnicy żydowskiej (Call), wąskiej, kolorowej, odrapanej…
Pora odbić w stronę nabrzeża, bo wciąż nie mamy zdjęcia mostu:
uffff, dość już tego mostu szwędamy się dalej…
Wchodzimy na plac głowny, a tam!
Impreza na całego:
Choć niektórzy się nudzą
Oglądamy chwilę, ale niewiele się dzieje, więc idziemy dalej. Docieramy do kolejnego placu. Tu uwagę przyciąga kościół ponadtysiącletni.
W kolejnej uliczce, dziwne znalezisko, ale nie ma kogo zapytać, co to
W drodze powrotnej trafiamy na plakat, który mówi nam wszystko: tańce które widzieliśmy to słynne na całą Katalonię „Sardanes”
Wracamy więc przyjrzeć się im dokładniej.
I znów nad rzekę