Walencja – wizyta u kuzynów z południa

4938
0
Share:

Budynek stacji Estació del Nord, w tle Plaça de Bous.

Budynek stacji Estació del Nord, w tle Plaça de Bous.

Jako fan piłki nożnej, a w szczególności ligi hiszpańskiej, z wyjątkową niecierpliwością czekałem na rozpoczęcie sezonu i nie było to podyktowane względami czystko piłkarskimi. W kalendarzu już od ogłoszenia terminarza La Liga miałem zaznaczonych kilka meczów wyjazdowych mojego drugiego ulubionego klubu – Celty Vigo. Miałem zamiar wykorzystać je jako pretekst do poznania miejsc, których jeszcze nie odwiedziłem, na przykad Walencja, Bilbao, Granada, Sewilla czy Málaga. Pomyślałem, że połączenie mojej pasji do podróży z piłkarskimi emocjami na żywo będzie idealnym pomysłem na nadchodzący sezon. Dwa tygodnie temu Celta gościła na stadionie Levante, drużyny z miasta, które od dawna chciałem odwiedzić – Walencji. Najlepszym sposobem na dostanie się tam z Barcelony jest szybki pociąg TALGO lub nieco wolniejszy Expres, którą to opcję ostatecznie wybrałem. Podróż z przesiadką w miejscowości L’Aldea blisko granicy Katalonii z Walencją zajęła 5 i pół godziny. Ceny przejazdów zależą od czasu rezerwacji – na przykład dziś bilet na przejazd TALGO za 2 tygodnie kosztuje 28,20 €, natomiast gdybyście chcieli kupić bilet na jutro, zapłacilibyście już 40,30 €. Ale zostawmy na chwilę te przyziemne kwestie, chciałbym przybliżyć Wam Walencję.


Od strony kulturowej, językowej i politycznej

Walencja jest trzecim co do populacji miastem Hiszpanii i stolicą regionu o tej samej nazwie. Językiem oficjalnym Comunitat Valenciana, oprócz hiszpańskiego, jest walencki, który z kolei jest tożsamy z językiem katalońskim. Historycznie terytoria Katalonii, Walencji i Balearów stanowiły część Królestwa Aragonii. Kulturowo i językowo te 3 regiony mają ze sobą wiele wspólnego, z kolei sytuacja polityczna od dawna bardzo je od siebie oddaliła. W Walencji od dość dawna największe wpływy ma post-frankistowska partia Partido Popular, która cechuje się, łagodnie mówiąc, niechęcią do wszelkich niehiszpańskich tożsamości w ramach państwa. Jednym z przejawów tej niechęci jest uparte dążenie do uznania walenckiego za odrębny i nie związany z katalońskim język. Postawę polityków, którzy zdają się być większymi ekspertami w temacie niż lingwiści, wyśmiewa m.in. kataloński satyryczny program 'Polònia’:

https://youtu.be/f9G6EbEv8zI

Miałem okazję sprawdzić jak bardzo absurdalna jest polityka językowa Partido Popular w Walencji. Zmieniając nieco wymowę i pewne słowa (np. 'eixir’ zamiast 'sortir’, aby powiedzieć 'wyjść’), bez problemu dogadywałem się z ludźmi w sklepach czy na ulicy. Czy to oznacza, że mogę sobie wpisać kolejny język do CV?

Należy zaznaczyć, że po walencku mówi się głównie na wsi i w małych miasteczkach, podczas gdy w stolicy regionu jego użycie jest znacznie rzadsze. Z kolei na zachodzie, bliżej granicy z Kastylią La Mancha i Aragonią walencki jest w ogóle nie używany. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest właśnie wyżej wspomniana polityka językowa oraz fakt, iż walencka burżuazja, w przeciwieństwie do katalońskiej, utożsamia się z Hiszpanią i językiem kastylijskim, zwanym również hiszpańskim. W wyniku tego język kataloński nie cieszy się tam tak wysokim prestiżem społecznym jak u sąsiadów z północy. Często mówi się, że walencki jest językiem tzw. 'llauradors’ czyli biednych rolników z prowincji.

Wiele osób w Walencji odpowiadało mi po hiszpańsku, kiedy zagadywałem po walencku, czego zresztą się spodziewałem. Jednak muszę przyznać, iż byłem mile zaskoczony oznakowaniem ulic i miejsc w lokalnym języku. Co jakiś czas słychać też było na ulicach ludzi rozmawiających w valencià i nie przejmującymi się tak trywialnymi sprawami jak prestiż społeczny. Zainteresowanym tematem tego języka gorąco polecam ciekawy dokument autorstwa Katalończyka Davida Vallsa – „Què ens passa valencians?” (napisy po katalońsku i hiszpańsku, możliwość ustawienia przybliżonego tłumaczenia na inne języki):

Walencja futurystyczna

Ciutat de les Arts i les Ciències.

Ciutat de les Arts i les Ciències.

Wizerunek, jaki od dłuższego czasu starały się promować władze miasta, to Walencja nowoczesna i technologicznie zaawansowana. Pomóc w tym miała głównie budowa Ciutat de les Arts i les Ciències, autorstwa słynnego architekta Santiago Calatravy oraz jego nauczyciela, Fèlixa Candeli. Nazwa oznacza dosłownie „Miasteczko Sztuki i Nauki” i jest kompleksem futurystycznych budynków, na które składa się między innymi największe w Europie oceanarium, Muzeum Nauki, planetarium oraz gigantyczna hala koncertowa – Palau de les Arts Reina Sofía. Oprócz tego, wśród futurystycznych budynków znajduje się też imponujący most Pont de l’Assut de l’Or, którego pylon o wysokości 125 metrów jest najwyższym punktem miasta. Spektakularne Miasteczko jest obecnie główną atrakcją turystyczną miasta i jego wielką chlubą.

W tym punkcie należałoby też wspomnieć o kontrowersjach związanych z budową kompleksu. Pomysł autorstwa socjalistów z PSOE pojawił się jeszcze pod koniec lat 80-tych. Jak to zwykle bywa, tak wysokobudżetowe i spektakularne projekty stają się przedmiotem rozgrywki politycznej i Ciutat de les Arts i les Ciències nie było wyjątkiem. Kiedy w połowie lat 90-tych PSOE zdetronizowali w walenckim parlamencie konserwatyści z Partido Popular, budowę wstrzymano, a nowi rządzący zgłosili Calatravie wiele poprawek do projektu. Dla przykładu wysoka na 382 metry wieża, która miała być wizytówką Miasteczka, została zastąpiona halą koncertową Palau de les Arts Reina Sofía, a do projektu dodano olbrzymie oceanarium. W ten sposób PP zamierzało przypisać sobie wszelkie zasługi za zrealizowany projekt. Wielkie oburzenie wywołał również budżet, który, jak to często w przypadku projektów Calatravy bywa, urósł prawie 4-krotnie z 308 milionów € (po przeliczeniu z peset) do ponad miliarda i 100 milionów.

W ostatni dzień mojego pobytu w Walencji wybrałem się do Muzeum Nauki, natomiast pozostałe budynki zostawiłem sobie na następną wizytę. Planetarium pokazywało akurat jakiś film w 3 wymiarach, czym nie byłem zbytnio zainteresowany, podobnie jak oglądaniem zwierząt w niewoli w oceanarium. Wejście do Muzeum Nauki kosztowało mnie nieco ponad 8 €, natomiast pewne sale i wystawy dostępne były za dodatkową opłatą około 2-3 €. Jeśli planujecie odwiedzić muzeum, liczcie się z przynajmniej 3-godzinną wizytą. W ciągu ponad 2 godzin zdążyłem szczegółowo zobaczyć głównie pierwsze z 3 pięter, natomiast na trzecim dopadł mnie już głód i znużenie. Wiele eksponatów i eksperymentów, które odwiedzający mogą sami tam przeprowadzić, widziałem już wcześniej w CosmoCaixa w Barcelonie. Z pewnością cena 8 € nie jest przesadzona jak na tak długą wizytę, ale wspomniana wyżej CosmoCaixa podobała mi się zdecydowanie bardziej, głównie ze względu na mniejszą ilość zwiedzających. W Walencji przy niektórych eksperymentach nie mogłem się zatrzymać dłużej niż minutę, ponieważ za plecami miałem już kolejkę osób. Jednak jeśli jesteście zainteresowani odwiedzeniem Miasteczka, zapraszam do obejrzenia wideo-prezentacji autorstwa któregoś ze zwiedzających:

Walencja zrujnowana

Fot. Filip

Fot. Filip

Z wizerunkiem Walencji nowoczesnej i zaawansowanej technologicznie niestety kontrastuje zaniedbane w wielu miejscach centrum miasta, w dodatku przepełnione koszmarnymi budynkami z czasów dyktatury. Przechadzając się ulicami starego miasta, napotykałem zarówno perły architektury i imponujące place, takie jak Plaça de la Verge, jak i rozpadające się szkielety budynków i ogrodzone nieużytki porośnięte chwastami. Coś takiego jest nie do pomyślenia w większości miast jakie znam w Hiszpanii: Barcelonie, Madrycie, A Coruñi, Saragossie czy Donosti (San Sebastián), gdzie lokalne samorządy w dużej mierze oparły wizerunek miasta na jego najstarszej części. Jedynie w Vigo w 2008 zastałem sytuację gorszą od tej z Walencji – Casco Vello wyglądało prawie tak, jakby zostało niedawno zbombardowane. Wiele spośród bardzo starych budynków było opuszczonych i zdewastowanych, a ulicami kręciło się niemało równie „zdewastowanych” ludzi po przejściach. Choć, nawiasem mówiąc, słyszałem od znajomych z Galicji, iż stare miasto zostało już wyremontowane i obecnie prezentuje się wspaniale.

Wracając do Walencji, jest to miasto uważane za stolicę tak zwanej „Bombolla immobiliària”, czyli budowlanej bańki mydlanej, która na początku 2008 pękła i pogrążyła Hiszpanię w kryzysie i długach. Spekulanctwo, korupcja i nepotyzm mocno nadwyrężyły reputację regionu, gdzie w czasach dobrobytu firmy budowlane wyrastały jak grzyby po deszczu, a wiele przetargów na budowy było ustawianych pod zaprzyjaźnione firmy. I prawdę mówiąc, skutki tego zarządzania są opłakane i widoczne – dla przykładu wieża widokowa Miramar, wybudowana za 25 milionów euro, stoi od wielu lat nieużywana na środku ronda przy alei Katalonii. Znaczący jest też fakt, iż region obecnie pozbawiony jest jakichkolwiek własnych banków, ponieważ ostatnie banki takie jak Banco de Valencia czy Bancaja, znalazły się na skraju bankructwa i zostały wykupione przez banki katalońskie i madryckie. Jeszcze bardziej szokuje brak jakiejkolwiek telewizji autonomicznej – Canal 9 został zamknięty w zeszłym roku w atmosferze wielkiego skandalu z powodu ogromnych długów. W dodatku obecnie walencyjczycy nie odbierają już nawet katalońskiej TV3, a więc nie mają nawet jednego kanału w swoim języku! Często upatruje się w tym złośliwości Partido Popular, które odpowiada za decyzje o zamknięciu Canal 9 i odcięciu sygnału TV3. Co bardziej zbuntowani i kreatywni mieszkańcy miasta dają wyraz swojej frustracji w postaci licznych i bardzo ciekawych murali, stanowiących protest przeciwko polityce władz regionu.

Sierpniowa oaza spokoju

SAM_2486Nie chciałbym jednak, abyście odnieśli wrażenie, iż wszystko jest brzydkie i zrujnowane w Walencji. Mój 3-dniowy pobyt w tym mieście podsumowałbym jako bardzo pozytywny i to pod wieloma względami. Przede wszystkim tempo życia jest znacznie wolniejsze niż w Barcelonie, gdzie żyje się w dużo większym pośpiechu i stresie. Podejrzewam, że głównie z tego powodu walencyjczycy wydawali mi się bardziej otwarci i uprzejmi niż mieszkańcy stolicy Katalonii. Momentami miasto sprawiało wrażenie opustoszałego i niezwykle spokojnego nawet jak na sierpień, który w dużych miastach w Hiszpanii jest miesiącem pustek na ulicach i zamkniętych sklepów. W Barcelonie koniec tygodnia oznacza tłumy i gwar praktycznie wszędzie w centralnie położonych dzielnicach, z kolei u południowych sąsiadów centrum wyglądało na wyludnione. Zdecydowanie mogę potwierdzić, że w jeden weekend wypocząłem za całe lato.

Pozytywnie zaskoczyła mnie też Russafa, w której zatrzymałem się na czas pobytu. Jest to bardzo modna obecnie dzielnica, w której znajduje się wiele oryginalnych barów i sklepów. Russafa przypominała mi nieco moją dzielnicę w Barcelonie – Gràcię, głównie dzięki panującemu w obu miejscach spokojowi i charakterowi odrębnego miasteczka wewnątrz dużej metropolii. Bardzo ciekawe wydało mi się też wykorzystanie wyschniętego koryta rzeki Turia jako ogromny park Jardins del Turia, dzielący miasto na dwie części. W korycie znajdują się też boiska sportowe, skatepark i wspomniane wcześniej Miasteczko Sztuki i Nauki. Walenckie plaże również bardzo przypadły mi do gustu – szerokie na około 100 metrów, czyste. Woda nadaje się też bardziej do kąpieli niż w Barcelonie, głównie z uwagi na płyciznę, która ciągnie się przez prawie 100 metrów w głąb morza. Walencja z pewnością warta jest zachodu i zaskoczy Was pod wieloma względami.

Pretekst dla odbycia podróży do Walencji, czyli mecz Levante – Celta, opiszę już w osobnym poście, który opublikuję wkrótce.

Więcej zdjęć i dodatkowe linki:
http://aventurafora.blogspot.com/2015/09/walencja-wizyta-u-kuzynow-z-poudnia.html

Share: